środa, 2 marca 2016

Rozdział 55

- I jak podróż?  - zapytałam od razu, gdy odebrał i przywitał się ze mną.
- W porządku, tak myślę - odpowiedział a ja westchnęłam.  Był już wieczór,  od naszego spotkania minęło już dziewiec dni. Siedziałam z wtulonym we mnie Marleyem i oglądałam telewizję. Wreszcie mogłam odpocząć od moich znajomych. Nawet przez chwilę nie pozwalali mi siedzieć w domu, jedyne po co w nim bywałam to moje ubrania. Już zapomniałam jak to jest spędzać z nimi całe dnie. Ale dzięki temu czas leciał mi szybko a właśnie tego chyba chciałam.
- Co robisz? - zapytałam po chwili ciszy.
- Przed chwila się kapalem a teraz się położyłem. A Ty?  - wyjaśnił a zaczęłam sobie to wyobrażać.  Brakowało mi go, w ogóle cała ta sytuacja była czymś zupełnie nowym. Zawsze gdy się nie widywalismy, byliśmy pokłóceni lub na prawdę były sprawy ważniejsze niż to i oczywiście chodzi o Justina. Teraz on był tysiące kilometrów dalej, co dziennie lub co dwa dni dawał koncert dla milionów fanów a ja dalej siedziałam w swoim malutkim domku w Chicago i jedyne co mogłam robić, to siedzieć na tweeterze i patrzeć co piszą jego fani. I mimo że chwilami zrobiłabym wszystko żeby się do niego przytulic wiem, że jest to niemożliwe.
- Myślę o Tobie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Zaczynałam żałować że nie dałam się namówić dzisiaj na coś szalonego. Dez w kółko powtarzała mi, że siedzenie i użalanie się nad sobą nie ma sensu, ale ja uparcie twierdziłam że wcale bym tego nie robiła. Oczywiście, myliłam się ale ostatnio rzadko mam w czym kolwiek rację.
- 28 dni, 2 godziny i 43 min - powiedział a ja się zaśmiałam i przyciągnęłam nogi bliżej siebie.
- Jesteś uroczy - wytchnelam mu a on prychnal. Czułam jednak, że nie wszystko u niego dobrze. Głos miał zachrypnięty i nie gadał jak najęty.
- Jak zawsze kochanie - odpowiedział a ja nie mogłam się powstrzymać żeby nie wykręcić oczami. Marley podniósł głowę i spojrzał na mnie a ja się do niego uśmiechnęłam.  Powoli wstał i poszedł do sypialni oglądając się za mną. Widziałam, że chciał tym samym pokazać mi żebym poszła za nim, wiec grzecznie wstałam i skierowałam się w stronę łóżka.
- Powiesz mi co się dzieje? - zapytałam w końcu mając nadzieję, że podczas tej chwilowej przerwy jeszcze nie usnal. Wyobrażałam sobie jak bardzo był zmęczony a ja jedyne co mogłam zrobić to pisać z nim sms i rozmawiać przez telefon.
- Dzisiaj jedna z fanek, gdy zatrzymaliśmy się na postoju zaczęła krzyczeć, na cały głos, że ich zostawiłem,  że znalazłem sobie ciebie, że już nie zależy mi na beliebers tak jak kiedyś. A przecież to nie prawda. Owszem znalazłem miłość mojego życia ale nie zmieniłem się,  dalej ich kocham... bez nich byłbym nikim... nie wiedziałem co mam robić wiesz?  Co mam jej powiedzieć. Nie mogę przestać o tym myśleć. To wszystko tak bardzo się za mną ciągnie. Jakby nie rozumieli ze jestem zwykłym człowiekiem. Zacząłem pisać nowa piosenkę.  Chcesz posłuchać?  - zapytał a ja starałam się przełknąć gole w gardle, która miałam. Nigdy nie zrozumiem tego, jak możemy krzywdzić ludzi których kochamy. Dlaczego robimy to sobie nawzajem? Dlaczego nie możemy zrozumieć, że słowa ranią czasem bardziej niż czyny? Dlaczego zapominamy, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi...
- Zamieniam się w słuch. - cicho odpowiedziałam i mocniej przytulilam się do Marleya a moje serce od razu zaczęło bić szybciej czekając na to co zaraz usłyszę.
- Moje życie jest filmem,
którego akcję każdy śledzi
Więc przewińmy do najlepszego momentu
Odpuszczając te wszystkie nonsensy

Czasami ciężko jest zrobić dobrą rzecz
Kiedy przychodzi presja jak błyskawica
Chcą abym był idealny
Kiedy nawet nie wiedzą, że cierpię
To życie nie jest łatwe, nie jestem stworzony ze stali
Nie zapominajcie, że jestem człowiekiem, nie zapominajcie, że jestem prawdziwy
Zachowujecie się jakbyście mnie znali, ale nigdy nie poznacie
Ale jedno wiem na pewno:

Pokażę wam... - w kółko i w kółko analizowałam jego słowa nie mogąc pojąć jak można ubrać swoje uczucia w słowa.  Nie mogłam tez pojąć jak bardzo Justin jest utalentowany.
- Wyobraź sobie, że na świecie jesteśmy tylko we dwoje,  tylko ty i ja... - kilka głębokich oddechów - I dla mnie jesteś najlepsza rzeczą na świecie. Nic innego się nie liczy. - oddech -  Ludzie byli, są i będą okrutni. Poza tym pamiętaj jesteś Justinem Bieberem, moim Justinem i ludzie będą chcieli Cię zmienić,  ale dla mnie jesteś idealny. Kocham Cię i pamiętaj, że możesz zawsze na mnie liczyć. - mówiłam, nawet nie wiedząc czy ma to sens. Czy to w ogóle mu to pomaga,  czy coś mu pomogłam. Nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu. Gdy byłam mała musiałam nauczyć się radzić sobie z problemami na własną rękę.  Dlatego potem gdy musiałam doradzić komuś,  kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać bo to strasznie mnie przytłaczało.
- Ja Ciebie bardziej, wiesz o tym prawda? - odpowiedział po chwili ciszy a na moja twarz wkradł się uśmiech.
- To niemożliwe - powiedziałam stanowczo, bo nie było miłości większej niż ta która ją dażylam jego.
- Uwierz że możliwe. Poza tym tylko Ty potrafisz sprawdzić, że nagle robi mi się gorąco i serce mało co nie wylatuje mi z piersi. I gdy dzień wydaje się być całkiem do dupy Ty sprawiasz, że się uśmiecham.  - ogromny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Nie marzyłam o niczym innym niż być teraz obok niego. Chociaż zdaje sobie sprawę z tego, że gdy już z nim będę, nie wszystko będzie kolorowe i trochę się tego boje...
- Idź juz spać,  jesteś zmęczony.  - wychrypiałam chociaż mogłam rozmawiać z nim cała noc.
- Cieszę się, że Cię dzisiaj usłyszałem bo wczoraj rozmawialiśmy tylko przez kilka minut.  Kocham Cię,  zadzwonię jutro okej? - zapytał a ja nagle poczulam się strasznie zmęczona.  Tak jakby to że on idzie już spać sprawiło ze ja też odczułam taka potrzebę.
- Będę czekać na telefon. Kocham Cię.  Dobranoc. - odparłam i  nawet nie wiem, kiedy się rozłączyłam gdy usnelam pogrążona w myslach o Justinie.
      Kiedy otworzyłam oczy miałam wrażenie że jest środek nocy, ale słońce padało przez żaluzje. Gdy chciałam sprawdzić która jest godzina, telefon zaczął wibrowac. Nie patrząc kto dzwoni, odebrałam.
- Idziemy dzisiaj na impreze! - usłyszałam krzyk Dez i na kilometr słyszeć było jej podekscytowanie. Wykręciłam oczami i przeciagnelam się.
- Pod jednym warunkiem. Musimy iść na zakupy  - powiedziałam a ona pisnela.
- Będę za 30 min. - rzuciła i się rozłączyła zanim zdążyłam cokolwiek dodać.  W końcu były wakacje, trzeba było się rozerwać.  Szybko ubrałam się w klik umalowalam się i byłam gotowa. Wzięłam butelkę z wodą i przybiegla Dez. Była podekscytowana jak małe dziecko.
  Gdy w końcu po 3 godzinach zakupów miałyśmy już to co chcialysmy. Wrocilysmy do domu, zjadłyśmy kanapki zrobione na szybko i zaczęłyśmy się szykować. Obiecałam Dez, że ją umaluję i uczeszę, oczywiście ja wybrałam jej też strój na wieczór. Nie wiem skąd ona brała tyle entuzjazmu na każdą z tych imprez. Tą organizował Tom, ten który w zeszłe wakacje chciał się jeszcze ze mną spotkać zanim wygryzł go Justin, ten co jest przewodniczącym szkoły. No więc ma to być "impreza wakacji". Historia jak z filmu, nadziani rodzice którzy wyjeżdżają na wakacje. No dobra, ja też jestem podekscytowana. Umalowałam oczy Dez na czarno a potem pokarbowałam jej włosy i wytapirowałam. W efekcie końcowym wyglądała na ostrą laskę. Później to samo zrobiłam ze sobą a na koniec ubrałam się w klik. Od razu zrobiłam sobie zdjęcie, które wysłałam Justinowi. Miałam nadzieję, że zadzwoni w ciągu dnia. Rano dostałam jedynie sms: "Mamy jakieś problemy z hotelem, odezwę się jak tylko będę mógł. Kocham" na co odpisałam "Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Ja Ciebie też". Martwiłam się, ale to nie mogło być nic poważnego. Wszystko jest przecież idealnie zaplanowane, dzień po dniu, nic nie może się popsuć. O 20 Jacob i Mike przyjechali do mnie do domu. Nie chcieliśmy iść na trzeźwo, dlatego postanowiliśmy zacząć imprezę u mnie. Po kilku szotach oraz ogromnej porcji śmiechu zadzwoniliśmy po taksówkę która miała dowieść nas na miejsce. Przez chwile myśleliśmy czy by nie zostać w domu, bo zwykle wystarczało nam swoje towarzystwo i świetnie się bawiliśmy ale nie mogliśmy odpuścić takiej imprezy. Jechaliśmy jakieś 30 min, Tom mieszkał na obrzeżach miasta ale dzięki temu po drodze zdążyliśmy wypić po piwie. Na miejscu byliśmy ok 22 i już w promieniu kilometra słychać było muzykę. Na miejscu było z 200 osób, większość ze szkoły oraz w naszym wieku. Nie mieliśmy już nic do stracenia, egzaminy były za nami, znaliśmy się 3 lata, niektórzy nawet dłużej, dlatego nie było żadnych granic. Trzeźwe osoby można było policzyć na palcach u ręki i nie był to nikt od nas. My trzymaliśmy wysokie tempo razem z osobami z naszej klasy, byłej klasy. Kieliszek po kieliszku a ja w życiu bym się ich nie doliczyła. Muzyka dudniła nam w uszach a biodra same poruszały się w rytm muzyki. Wreszcie czułam, że żyję, czułam totalną wolność. Odrzuciłam głowę do tyłu i zaczęłam tańczyć, popijając kolejne piwo. Zaczynało mi się kręcić w głowie ale ignorowałam to, dzisiejszej nocy miałam ochotę się zabawić. Po kilku godzinach Dez i Mike zniknęli nam z oczu, pewnie poszli gdzieś w ustronne miejsce. Z Jacobem staliśmy razem z grupką znajomych na zewnątrz, paliliśmy papierosy i wspominaliśmy czasy liceum mając przy tym niezły ubaw. Nogi zaczynały mi odmawiać posłuszeństwa ale ja nie dawałam za wygraną, oparłam się o Jacoba i staliśmy tak kilka minut. W końcu ktoś wpadł na najgłupszy pomysł na świecie, żeby pójść się kąpać do basenu. Oczywiście, wszyscy uznaliśmy, że pomysł jest wspaniały i po 2 min, pływaliśmy w ciuchach. Woda była lodowata ale od nadmiaru alkoholu wcale nie było mi zimno. Zaczęliśmy się wygłupiać więc coraz więcej ludzi przyłączało się do nas. Gdy po 15 min nie miałam już siły wyszłam i usiadłam na brzegu. Patrzyłam na wszystkich dookoła. Dźwięk muzyki mieszał się z gwarami rozmów prowadzonymi wokół. Nikt tego wieczoru nie myślał o kacu jutro rano, o studiach, o problemach w dorosłym życiu. Skupiliśmy się na tym co jest teraz i dlatego to była jedna z najlepszych imprez na jakich byłam. Zawołałam Jacoba, poszliśmy na szota a potem na środek parkietu i przetańczyliśmy kilka godzin, ciesząc się chwilą i sobą nawzajem. Kiedy ktoś zaczął się bić, oddaliliśmy się nie chcąc plątać się w żadne kłopoty. Wyszliśmy na dwór, położyliśmy się na trawie i patrzyliśmy w gwiazdy.
- Będę za tobą tęsknił Kate. - powiedział Jacob a ja westchnęłam. Nie chciałam żeby teraz o tym myślał, ja sama nie chciałam o tym teraz myśleć bo wiedziałam, że jedyne co mi zostanie po tej nocy to wspomnienia.
- Ja za tobą też, ale nie musiałam ci tego nawet mówić, przecież wiesz, że tak będzie. - odpowiedziałam a on się zaśmiał. Przez całe liceum nie doceniałam tego co mam. Nikt mi nie podpowiedział, żebym cieszyła się chwilą. Teraz wiem, że to był prawdopodobnie najlepszy okres w moim życiu. Moim jedynym obowiązkiem była nauka, chociaż i tak czasami ograniczała się do minimum. Miliony chwil, kiedy siedzieliśmy wszyscy w salonie i oglądaliśmy filmy, gdy wychodziliśmy do klubu, kina, restauracji. A potem? Kto wie czy uda nam się znaleźć dla siebie czas, jak daleko od siebie będziemy, czy w ogóle uda nam się jeszcze trzymać naszą przyjaźń w kupie. Mam wrażenie, że na studiach każdy z nas zaczyna nowy rozdział, każdy osobno, swój własny. Zmieniają się ludzie wokół nas, priorytety, problemy z którymi często nie będziemy umieli sobie radzić. Gdy patrzyłam na dorosłych, chciałam być taka jak oni. Mieć w pełni kontrolę nad swoim życiem, nad tym co robię. Ale wiem, że kiedy przyjdzie mi podejmować własne decyzję, będę chciała żeby ktoś mi pomógł, powiedział co mam zrobić. Cóż za odwrotność losu. W dorosłości wszystko dzieje się już na poważnie, nie poprawisz oceny, nie napiszesz sobie sam usprawiedliwienia... każda decyzja którą podejmiesz, będzie niosła za sobą konsekwencje z którymi będziesz musiał potem żyć a jedyną osobą, którą będziesz mógł za to winić, będziesz ty sam. A przecież wiemy, jak bardzo lubimy zwalać winę na innych...
- Powinniśmy już iść, poszukajmy Dez co? - zapytał Jacob, podnosząc się i wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Złapałam się za głowę, muszę więcej wypić. Zaproponowałam to mojemu towarzyszowi i pierwsze miejsce w które się skierowaliśmy była kuchnia w której znaleźliśmy Dez. Wypiliśmy kolejne kilka kolejek i znów poszliśmy na parkiet. Wokół nas było tyle ludzi, jedni się całowali, inni dopiero próbowali żeby coś wyszło, inni się kłócili a oni po prostu tańczyli tak jak my, chcąc zapomnieć o całym świecie. Gdy była już piąta rano, a my zdążyliśmy się naoglądać wymiotujących ludzi, nasiedzieć przy basenie, mocząc nogi, pijąc piwo i rozmawiając o największych głupotach oraz pomóc kilku osobą wrócić do żywych stwierdziliśmy, że pora wracać do domu. Ten moment pamiętam jak przez mgłę, taksówka, dom Mike przy którym wysiadła też Dez, mój dom, łóżko, Jacob...
   Powoli i z ogromną niechęcią otworzyłam oczy. Nie miałam ochoty ruszyć nawet małym palcem. Połowy nocy a raczej poranka nie przespałam budząc się co chwilę i pijąc wodę. Gdy w końcu, wreszcie się obudziłam myślałam, że głowa zaraz mi odpadnie. Rzadko miałam kaca, ale dzisiaj to już przesada. Obróciłam się na plecy i zobaczyłam obok śpiącego Jacoba. Zastanawiałam się, jak to w ogóle możliwe, że trafiliśmy wczoraj do łóżka jak obydwoje ledwo co szliśmy i w ogóle ogarnialiśmy cokolwiek. Mam jedynie nadzieję, że niczego nie zgubiłam. W mojej głowie pojawiła się myśl: telefon! Serce zaczęło bić szybciej i miałam miliony myśli. Nie używałam go całą imprezę, nie przypominałam sobie, żebym go wyciągała lub cokolwiek z nim robiła. Nie wiedziałam czy to dobrze czy źle, bo mogłam nie pamiętać wielu rzeczy. Możliwie najciszej ale i najszybciej wstałam z łóżka i zaczęłam szukać w swoich rzeczach. Gdy nie znalazłam go w torebce zaczęłam na ostro panikować. W kieszeniach swetra też go nie było, wzięłam spodnie Jacoba ale poza pieniędzmi nic nie znalazłam. Klęłam w duchu, nie mogłam być tak głupia i go gdzieś zostawić. Usiadłam na podłodze i starałam się zebrać myśli. Musiałam sprawdzić w całym domu. Zaczęłam od salonu ale nigdzie go nie było, później kuchnia i łazienka, w której oczywiście był a ja rzuciłam się na niego i zaczęłam go całować z wrażenia. Teraz sobie przypomniałam. Z Dec słuchałyśmy z niego muzyki ale rozładował się więc całkiem o nim potem zapomniałam. Nie wiem jak to w ogóle możliwe, że w XXI wieku nastolatka poszła na imprezę bez telefonu. Poszłam do salonu, po drodze biorąc butelkę wody, podłączyłam go do ładowarki i uruchomiłam. Jednocześnie włączając telewizję, chcąc się zrelaksować. Akurat leciała Kung Fu Panda, a nie ma nic lepszego niż bajki w beznadziejny dzień po imprezie. Wzięłam do ręki telefon i na wyświetlaczu zobaczyłam 46 nieodebranych połączeń, 21 poczt głosowych i 65 sms. Serce zaczęło bić mi szybciej, Justin. Jak mogłam być taka głupia! Zostawiłam telefon, nawet nie wiedział, co się ze mną dzieje, musiał się cholernie martwić. Szybko odblokowałam i nawet nie patrząc na wiadomości wybrałam jego numer i zadzwoniłam. Cała się trzęsłam, byłam na siebie taka wściekła..
- KATE, TO TY?! - usłyszałam wystraszony głos Justina i miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie chciałam sobie nawet wyobrazić jak musiał się czuć całą noc, kiedy ja bawiłam się w najlepsze.
- Justin tak bardzo cię przepraszam - wybełkotałam tylko trzymając w sobie łzy. Nie wierze, że mogłam mu to zrobić. Oficjalnie byłam najgorszą dziewczyną na świecie.
- Nic Ci nie jest? Wszystko jest okej? - pytał a ja zaczęłam obgryzać paznokcie ze zdenerwowania.
- Tak, wszystko w porządku... - mówiłam bawiąc się końcami piżamy.
- Co się stało? Czemu nie odbieraliście telefonów! Jeszcze kilka godzin a wsiadł bym w samolot i przyleciał do Chicago. - przerwał mi a ja westchnęłam. W życiu bym sobie wtedy tego nie wybaczyła, że z powodu mojej głupoty on marnowałby czas i pieniądze, żeby przylecieć tutaj dla mnie i pewnie na dodatek musiałby odwołać koncert a nie ma nic gorszego od tego.
- Jestem taka głupia wiesz? - zapytałam ale nie chciałam chyba usłyszeć odpowiedzi, bo w sumie dobrze ją znałam.
- Po prostu powiedz co się stało? Na pewno nic ci nie jest tak? - zapytał znowu a ja wiedziałam jak bardzo się martwił i dalej martwi.
- Tak, wszystko jest w porządku poza tym, że umieram na ból głowy. Byliśmy wczoraj na imprezie u Toma, wiesz tego przewodniczącego a ja zostawiłam telefon w domu, bo przed wyjściem mi padł i całkiem o nim zapomniałam. Tak bardzo cię przepraszam, wiem jak musiałeś się martwić. Nie wiem jak mogłam to zrobić.. - powiedziałam i miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Byłam taka zła na siebie, że w ogóle doprowadziłam do takiej sytuacji. No ale czasu już nie cofnę.
- Lepiej powiedz, co u ciebie. - odparłam a on westchnął. Ta cała nasza rozłąka była cholernie męcząca. Jedyne czego, się dzięki niej nauczyłam to to, że NIGDY nie będę miała związku na odległość. Jak w ogóle może coś takiego istnieć, jak w ogóle można nazywać coś takiego związkiem. Gdy jest się tysiące, setki lub miliony kilometrów od siebie. W związku najważniejsze jest to, że możesz zawsze polegać na swojej połówce i kiedy jest ci źle po prostu przytulić. Przytulanie przez kamerkę to jedna wielka ściema i współczuję wszystkim ludziom, którzy byli do tego zmuszeni.
- Jestem trochę zmęczony.. nie spałem zbyt dobrze. Ale ogólnie daje radę, jak zawsze. - wyjaśnił a ja automatycznie pokiwałam głową, po chwili zdając sobie sprawę, że przecież nie mógł tego zobaczyć. Od czasu jego wyjazdu tylko raz rozmawialiśmy na skype i tylko raz miałam okazję widzieć go "na żywo". Nigdy nie mamy na to czasu. Wiem, brzmi to jak wymówka ale na prawdę tak jest.
- Jadłeś coś? - zapytałam. Martwiłam się o niego. Wiedziałam, że jest tam tysiące ludzi, którzy się nim zajmują, ale nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że może jest mu tam lepiej niż tutaj ze mną, z nami. Bałam się tego, cholernie się tego cały czas boję. Wróciło jego dawne życie, wszystko co zna i kocha. My stajemy się nowością, nigdy nie miał dziewczyny, która jedyne co robi to siedzi w domu, spotyka się ze znajomymi lub chodzi na imprezy. Bez ochrony, bez ciągłych informacji co się z nią dzieje ( z pewnymi wyjątkami, gdy paparazzi szukają nowego tematu i napadają na mnie podczas spaceru lub zakupów i uświadamiają cały świat jaka to jestem "zdruzgotana" od, kiedy mój ukochany wyjechał (nienawidzę mediów)). Nie miał przyjaciół, którzy nie byli w stanie rzucić ich całego życia i pojechać z nim w trasę. Miał za to cały swój zespół, który koordynuje, całą trasę, miał chłopaków, którzy dalej mu towarzyszą, miał rodzinę, która go odwiedzała, miał imprezy/spotkania/wywiady/imprezy/gale/imprezy... i miliony innych o których nie chcę myśleć. Co jeśli stwierdzi, że tęskni za tym, że chce wrócić. Co będzie z nami? Co będzie ze mną?
- Omlet z dżemem i bitą śmietaną. A Ty? - odpowiedział, wyrywając mnie z zamyśleń.
- Jeszcze nic - odbąknęłam pochłąnięta moimi rozważaniami. Czasem byłam na siebie cholernie zła, że jestem taka pesymistką, że użalam się nad sobą jakby moje życie było nie wiadomo jak ciężkie lub nieudane. A przecież tak nie jest.. ale chyba każdemu z nas czasem ciężko docenić to co mamy.
- To idź coś zjedz i zadzwoń wieczorem. - powiedział, jednak ja pozostałam cały czas zamyślona. Po prostu uwielbiałam, kiedy nachodziły mnie dni rozmyślania o życiu, jakie ma ono sens.. przynajmniej raz w miesiącu, masz ochotę ukryć się pod kołdrą i nigdzie się nie ruszać, ostatecznie jakiś dobijający film. Tak mam właśnie dzisiaj.
- Do usłyszenia wieczorem - odparłam szybko po chwili jednocześnie przeczesując swoje włosy palcami.
- Kocham Cię - wyznał a na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Ja ciebie też - odpowiedziałam i się rozłączyłam. Głaskałam Marleya po plecach po chwili postanawiając iść z nim na spacer. Nie zwlekałam ani chwili, potrzebowałam świeżego powietrza. Po cichu wzięłam sukienkę z sypialni klik, tak żeby nie obudzić śpiącego wciąż Jacoba i 10 min temu szłam już w stronę plaży myśląc o wczorajszym wieczorze. Jedyne czego byłam pewna to to, że będę miała mnóstwo wspomnień. 30 minut później musiałam odpocząć, nie byłam dzisiaj w szczytowej formie. Jedynym miejscem do, którego mogłam iść było oczywiście moje miejsce. Nawet o tym nie myśląc, ruszyłam w tamtą stronę, zastanawiając się czy Jacob już wstał i jeśli tak to czemu nie dzwoni.
    Było już po 16 więc ciężko było mi uwierzyć, że jeszcze śpi ale nie chciałam go obudzić. Miałam już do niego zadzwonić, szłam wpatrzona w telefon i przeglądałam internet, kiedy poczułam, że ktoś mnie obserwuję. Serce automatycznie zaczęło mi szybciej być i w pierwszej chwili pomyślałam, że to paparazzi, a ja nie miałam na nich w ogóle nastroju. Powoli podniosłam oczy i wtedy go zobaczyłam. Ziemia osunęła się pode mną a serce wyleciało z piersi. Nie oddychałam, nie mrugałam, nie myślałam. To nie mogło się dziać na prawdę, to był tylko sen. Przełknęłam ślinę, szybko zamknęłam i otworzyłam oczy bojąc się, że zaraz zniknę lub co gorsza on zniknie. Staliśmy tak i wpatrywaliśmy się w siebie. Nagle ręce zaczęły mi sią trząść i pocić. To nie mogło dziać się na prawdę, to był sen, to MUSIAŁ być sen. Wpatrywałam się w te niebieskozielone oczy, gdy zaczął powoli do mnie podchodzić, nie odwracając wzroku. To nie było możliwe ale jakimś cudem serce biło mi jeszcze szybciej. W normalnych warunkach powinnam umrzeć na zawał.. Gdy był na wyciągnięcie mojej ręki zatrzymał się i obydwoje wzięliśmy głęboki oddech.
- Katy, to na prawdę ty.. - powiedział ledwo słyszalnie mimo to wywołując na moim ciele ciarki. Tylko on mnie tak nazywał, to musiał być on. Powoli wyciągnęłam wciąż trzęsącą się rękę i delikatnie dotknęłam jego twarzy wstrzymując oddech. Zmienił się, wydoroślał. Poczułam lekki zarost pod moimi palcami i widziałam więcej zmarszczek, które były prawie że niewidoczne, ale ja zauważałam każdy szczegół. To spojrzenie, które nawet na chwile nie spojrzało, gdzie indziej.. znałam je, znałam je nawet za dobrze. Zamknął oczy czując mój dotyk a ja starałam się myśleć trzeźwo. Delikatnie objął moją dłoń swoją, podniósł ją do ust i pocałował nie otwierając nawet oczu. Wpatrywałam się w niego jak w obrazek. Wyobrażałam sobie tą scenę miliony razy, z każdym wątpiąc, że to się kiedyś wydarzy a teraz stoję tutaj i to wszystko jest miliony razy lepsze niż wyobrażenia. Przede mną stał on, Tom, moja pierwsza prawdziwa miłość, a przecież nigdy nie przestajemy kochać drugiego człowieka.
- Co ty tutaj robisz? - wydukałam zabierając rękę i próbując przyciągnąć do siebie Marleya który wciąż się na niego rzucał witając się z nim. Jednak on nie zwracał na niego uwagi. Starałam się zachowywać normalnie ale w środku wszystko we mnie krzyczało.
- Znalazłem cię - wyznał i nie czekając ani chwili, wziął mnie w ramiona, przyciskając do siebie jakby się bał, że zaraz zniknę. Szybko objęłam go rękami bojąc się tego samego. Łzy zaczęły zbierać się w moich oczach. Tak długo na niego czekałam, tyle myślenia, wspominania, wyobrażania. A teraz, tak po prostu stoimy na plaży i przytulamy się do siebie.
- Jesteś tutaj - wydusiłam z siebie, przyciskając twarz do jego piersi, był ode mnie wyższy. Otarłam pojedynczą łzę, która spływała mi po policzku. Zamknęłam oczy, wdychając jego zapach, który też tak dobrze znałam.
 Patrzyłam na swoje ręce odliczając dni do wakacji, których nie mogłam się doczekać. Z Tomem mieliśmy tyle planów, spacery, wycieczki, wspólne wieczory, wypady z Jacobem jego najlepszym przyjacielem. Baliśmy się, że może nie starczyć nam czasu. Jeszcze tylko 9 dni i będziemy mieć siebie cały czas. To będą najlepsze wakacje w moim życiu, czuję to. Patrzyłam na morzę i wspominałam wczorajszy dzień, gdy leżeliśmy na plaży, każde z nas ze swoją książką. Trzymałam głowę na jego piersi a od bawił się moimi włosami. Gdyby nie to, że skończyło nam się picie a obydwoje już prawie umieraliśmy poszliśmy do domu. Zrobiliśmy sobie piknik, nasze ulubione przekąski i sok pomarańczowy, litry soku pomarańczowego. I tak jak na plaży, ułożyliśmy się w tak dobrze nam znanej pozycji i czytaliśmy resztę wieczoru, co jakiś czas opisując nasze emocje, po przeczytaniu czegoś szokującego. Mieliśmy taką zasadę, że czytaliśmy obydwoje nowe książki a potem się nimi zamienialiśmy. Czy mieliśmy podobny gust? Raczej nie, ale uwielbialiśmy poznawać siebie z innych stron, odkrywać nasze reakcje na pewne sytuacje, porównywać nasze opinie. Mogłoby się nie wydawać, ale cholernie nas to do siebie zbliżało. Nie wiem, kiedy usnęłam i jedyne co pamiętam to to jak niósł mnie na łóżko i całował w czoło na pożegnanie. To był miły wieczór, jak każdy który z nim spędziłam a było ich mnóstwo. Dzisiaj wiem tylko tyle, że chce ze mną porozmawiać. Wczoraj nie był w humorze, ale nie chciałam na niego naciskać. Wiem, że jeśli będzie się coś działo, to po prostu mi to powie. Po kilku minutach pojawił się na horyzoncie, patrzyłam jak idzie zamyślony. Wiatr rozwiewał mu włosy a ja podziwiałam jego urodę. Czułam, że wiele dziewczyn zazdrości mi tego, że z nim jestem a zwłaszcza Dez. Starałam się być miła dla wszystkich, nie lubiłam mieć wrogów , dlatego po prostu starałam się ją ignorować, chociaż w głębi serca wiedziałam, że mnie nienawidzi. Kochała się w Tomie od kiedy pamiętam, wszyscy w szkole o tym wiedzieli, ale on nigdy nie czuł do niej nic więcej. Było nawet kilka sytuacji w których ciężko było mi się powstrzymywać, wiele razy próbowała mi go odebrać ale chyba ją rozumiałam bo często sama sobie zazdrościłam i często nie mogłam pojąć tego jaką szczęściarą jestem i jak idealny jest nasz związek. Zastanawiałam się wtedy często, czy rodzice też się tak kochali. Wtedy też, przypominają mi się słowa wujka "Rodzice byli by z ciebie, z was dumni Kate..", które powiedział, gdy składał mi życzenia w wigilijną noc. Wiedziałam, że jeśli tak powiedział to tak musiało być. Gdy je wypowiedział Tom objął mnie od tyłu i zawołał nas do stołu a wujek objął nas i powiedział, że nas kocha. To był wspaniały wieczór, mam nadzieję, że w tym roku też spędzimy razem święta. Chociaż nie wiem czy uda się Tomowi wyrwać znowu od rodziców. Był jedynakiem i ich oczkiem w głowie. Można powiedzieć, że mieli na jego punkcie świra, dlatego też nienawidzili mnie. Na początku miałam z tym wiele problemów, cholernie się tym martwiłam, tak, że zżerało mnie od środka. Ale po setkach godzin namawiania mnie, że mam tego nie robić, że jego rodzice są dziwni, że nie rozumieją naszej miłości i tego, że Tom kocha mnie bardziej od nich przestałam. Nie bywałam więc u nich często bo czułam się nieswojo, poza tym mieliśmy moje mieszkanie do dyspozycji. Wiec rok temu, dzień przed Wigilią Tom oznajmił im, że jedzie na wigilię razem ze mną i po prostu wyszedł. Miliony telefonów i sms nie zatrzymały go i dzięki temu spędziliśmy wspaniałe chwile, których na długo nie zapomnimy. Poza tym ciocia z wujkiem uwielbiali go i pierwszy raz spędziliśmy święta w czwórkę. Potrafiliśmy być z Tomem strasznie okrutni dla jego rodziców i wiele razy nienawidziłam się za to, on też, ale nie potrafiliśmy bez siebie żyć.  Powoli podniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały na co od razu moje serce zaczęło bić szybciej. Wystarczyło, że był, że na mnie patrzył a ja czułam się szczęśliwa, kochana. Ale po sekundzie mogłam stwierdzić, że był smutny, że coś było nie tak. Wstałam i zaczęłam iść w jego stronę, zaczynając się martwić. Gdy byliśmy kilka metrów od siebie, chciałam się odezwać i coś powiedzieć, kiedy wziął mnie w ramiona i mocno przytulił. Szybko to odwzajemniłam i przyciągnęłam jeszcze bliżej siebie wtulając głowę w jego pierś gdy on oparł swoją brodę o jej czubek.
- Co się dzieje? - zapytałam po chwili ciszy. Wiedziałam, że muszę zacząć, że z czymś się boryka, że mu ciężko i nie dawało mi to spokoju.
- Boję się Katy - odparł szeptem ani na milimetr nie puszczając mnie. Podniosłam rękę i zaczęłam gładzić jego plecy, wiedząc, że go to uspokaja.
- Nie masz czego, jestem tutaj, wszystko będzie dobrze. - wyjaśniłam mu. Mimo, że nie wiedziałam o co mu chodzi i nawet się nie domyślałam byłam pewna, że tak będzie. W końcu byliśmy razem, nic złego nie mogło się dziać.
- Oni coś planują, ukrywają coś przede mną i za wszelką cenę nie chcą żebym się dowiedział. - mówił a ja od razu domyśliłam się, że chodzi o jego rodziców. Okej teraz zaczynałam się martwić, oni byli nieobliczalni, serio.
- O czym myślisz? - zapytałam, musieliśmy wpaść na jakiś plan, musieliśmy to rozwiązać. Musieliśmy dowiedzieć się co znów planują i temu zapobiec. Tak wiele razy próbowali nas rozdzielić, że stawało się to męczące, ale myśleliśmy, że już z tym skończyli. Od jakiś dwóch miesięcy nie mieli nawet nic przeciwko, żeby zostawał u mnie na noc, co było dla nas ciężkim szokiem, bo zawsze robili mu wyrzuty, miliony telefonów lub pretensje przez całe następne dni. Ale przestali, myśleliśmy, że zrozumieli, że nic nie wskórają i mimo, że byliśmy młodzi, to, że nie uda im się nas powstrzymać. I w głębi duszy mieliśmy nadzieje, że może wreszcie zaakceptowali naszą miłość, ale teraz wszystko to po prostu zniknęło.
- Czuję, że to coś poważnego, mam złe przeczucia wiesz? I doprowadza mnie to do szału. - wyjaśnił i odsunął się ode mnie na kilka centymetrów dotykając ręką mojej twarzy. Uwielbiałam, kiedy tak robił, czułam się wtedy taka spokojna. Teraz też taka byłam, wiedziałam, że sobie poradzimy.
- Hej, damy radę. To nie może być nic gorszego niż wcześniej. Wszystkie bajki mają dobre zakończenie pamiętasz? - zapytałam, stanęłam na palcach i złożyłam na jego ustach pocałunek. Czasem zastanawiałam się, czy oni nie zdają sobie sprawy, że te ich działania zamiast nas od siebie oddzielać jeszcze bardziej nas do siebie zbliżają.
- Piękna i bestia - szepnął a ja się zaśmiałam.
- Kopciuszek - odpowiedziałam a on pokręcił głową i pierwszy raz dzisiejszego dnia na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Król lew - ciągnął dalej a ja udawałam, że się zastanawiam.
- Zakochany kundel - odparłam a na jego twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech.
- Kocham cię - szepnął wywołując tym samym ciarki na moim ciele. Nachylił się i teraz to on lekko mnie pocałował, na co szybko zareagowałam i przedłużyłam pocałunek, wkładając w to całą swoją miłość, której miałam na lata.
- Mój drogi Sherlocku, musimy udać się do naszej kryjówki i dociec, jaki jest kolejny spisek. - powiedziałam zmienionym głosem na co on wybuchnął śmiechem.
- Ty i ja mój towarzyszu - odparł, złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę mojego domu. Mieliśmy cały kolejny wieczór dla siebie. Tym razem plan był inny. Postanowiliśmy zrobić sobie obiad, co wiązało się z pójściem do sklepu. Gdy wszystko już mieliśmy, zabraliśmy się za gotowanie lazani. Staraliśmy się nie narobić dużego bałaganu bo nigdy nie chciało nam się potem sprzątać. Kiedy zasiedliśmy do uczty byliśmy strasznie głodni i nim się obejrzeliśmy połowy lazani nie było a my ledwo co mogliśmy wstać od stołu. Gdy w końcu jakimś cudem udało nam się dojść na łóżko włączyliśmy Tarzana, bo przez całą tą naszą pogadankę naszła nas ochota na bajki. Oczywiście naszło nas na gadanie o tym, co byłoby gdybyśmy wylądowali na wyspie i Tom nauczyłby się rozmawiać z małpami, czy dalej bym go kochała i czy zamieszkałabym z nim w dziczy. Chyba nie było opcji, która mogłaby nas zaskoczyć, bo rozpatrywaliśmy prawie, że wszystkie. Później zebrało nam się na przytulasy. Miałam wrażenie, jakby Tom bał się, że zaraz zniknę. Całował mnie tak zachłannie a jednocześnie czule. A ja dawałam mu całą siebie, miał mnie całą dla siebie, teraz i już na zawsze. Gdy był już środek nocy a my nacieszyliśmy się sobą chociaż trochę, bo nigdy nie będzie dnia, gdy znudzimy się sobą nawzajem ani nie nasycimy w pełni postanowiliśmy wyjść na spacer. Lubiliśmy spacerować, nawet bardzo a szczególnie w nocy. Kiedy byliśmy tylko my i gwiazdy nad nami. Cisza która nas otaczała sprawiała, że wyobrażaliśmy sobie, że jesteśmy na świecie tylko my. Dzieliliśmy się ze sobą każdą myślą, tak, że w końcu czasem rozumieliśmy się bez słów, jakby nasze umysły stały się jednością i wiem, że tak było. Wiem, że właśnie taki stan nazywa się miłością. Postanowiliśmy jednak, że nie będziemy teraz nadużywać dobroci jego rodziców i Tom miał wrócić na noc do domu. To było na prawdę duże poświęcenie z naszej strony, że aż 6 razy graliśmy w papier, kamień, nożyce jaką podjąć decyzję. Powiedziałam mu, że zostanę jeszcze chwilę na plaży, dom miałam kilka minut stąd a dzielnica była jedną z najbezpieczniejszych w Chicago, mimo to chwile się spieraliśmy, gdyż uważał, że nie powinien mnie zostawiać samej. Byłam jednak uparta i wiedział, że jeśli coś sobie wpiłam to głowy to ciężko będzie mi z tego zrezygnować więc on to zrobił, ale musiałam mu obiecać, że gdy tylko skończę medytować nad swoim życiem i nad tym jak bardzo go kocham to mam do niego zadzwonić. Zanim odszedł, chwilę staliśmy przytuleni nie mogąc się doczekać jutra, gdy znów będziemy razem. Po kilku minutach odsunęłam się i złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku na dobranoc. Zanim się od siebie całkiem odsunęliśmy pocałował mnie w czoło, szepnął "kocham cię" i odszedł, zostawiając mnie. Usiadłam na plaży i rozmyślałam o tym, co możemy robić w weekend i pomyślałam, że może odwiedzimy niedługo ciocię i wujka. A potem zgodnie z planem myślałam o tym, jak bardzo go kocham i, że nigdy nie przestanę.
 Szkoda, że jeszcze wtedy nie wiedziałam, że następny dzień będzie jednym z najgorszych w moim życiu. W tym dniu on zniknął, zniknął na zawsze a ja zostałam ze swoją miłością, która z dnia na dzień zabijała mnie, do czasu gdy umarła a razem z nią część mnie. Przez resztę czasu uczyłam się żyć od nowa, kolejny raz musiałam odnaleźć samą siebie. Każdego kolejnego dnia gdy jeszcze miałam z nim kontakt, żyłam nadzieją, to ona trzymała mnie przy zdrowych zmysłach i Jacob, razem próbowaliśmy jakoś to poukładać sobie to w głowach. Ale gdy pewnego wieczoru rodzice przyłapali Toma, że z nami rozmawia przez telefon o tym, że chce uciec z domu, do nas, jego matka wyrwała mu telefon i krzyknęła w słuchawkę "JUŻ NIGDY, JUŻ NIGDY WIĘCEJ NIE ODBIERZECIE MI MOJEGO SYNA". Wtedy połączenie się urwało i gdy przez następny tydzień próbowaliśmy się do niego dodzwonić, jedyne co słyszeliśmy była osoba, która oznajmiała nam, że nie ma już takiego numeru. Mieliśmy więc jeszcze resztki nadziei, że może wrócą, w końcu mieli tutaj dom a raczej willę. Kilka dni po ich zniknięciu i naszej ostatniej rozmowie poszliśmy tam z Jacobem ale jedyne co zobaczyliśmy to to, że dom już sprzedano i gdy miesiąc później poszliśmy sprawdzić czy to na pewno prawda, mieszkała tam już nowa rodzina. I wtedy cała nasza nadzieja umarła, tak jak części naszej duszy. Jedyne co nam zostało to zdjęcia i wspomnienia po osobie, która jakby nie istniała. Miesiącami czekaliśmy na jakiś list, znak, telefon ale nic takiego się nie stało i z czasem uczyliśmy się żyć, że go nie ma. I tak zaczął się początek najpiękniejszej przyjaźni, między mną, Jacobem i Dez. Połączyła nas miłość do jednej osoby a, że ona zniknęła nie mieliśmy nikogo oprócz siebie.
- Urosłaś - powiedział w moje włosy, na milimetr się ode mnie nie odsuwając. Zaśmiałam się. Nie widzieliśmy się cztery lata a on mówi mi, że urosłam.
- Tom, jak to możliwe? - zapytałam podnosząc głowę do góry i patrząc w jego niebieskozielone oczy. Nie docierało to do mnie. Co się stanie gdy Jacob dowie się, że wrócił, gdy Dez się dowie. Tak wiele rzeczy się zmieniło, nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi co wtedy, chociaż bardzo bym tego chciała. Wtedy wszystko było łatwiejsze, myślałam, że miłość mnie uratuje a to właśnie miłość mnie zniszczyła.
- 1,451 dni, tyle czasu próbowałem was odnaleźć - odpowiedział a ja wzięłam głęboki oddech. Nie mogę powiedzieć, że było nam łatwo zapomnieć, bo to była jedna z najgorszych rzeczy w moim życiu i chyba nawet do tej chwili zawsze był w mojej pamięci ale były dni, tygodnie gdy o tym zapominałam. Nigdy nie myślałam o tym, jak on się musi czuć. My mieliśmy siebie nawzajem, on został sam, daleko, bez chociaż jednej znajomej twarzy. I myślał o nas, każdego dnia przez cztery lata, nie mogąc się z tym pogodzić a my ruszyliśmy naprzód. Czuję się teraz okropnie, prawie tak jakbyśmy go zdradzili, odłożyli w kont.
- Przepraszam - wyszeptałam powstrzymując łzy, gdy to wszystko zaczęło do mnie docierać. Czułam się taka winna, że nie szukałam go, że nauczyłam się żyć bez niego.
- Nie mów tak.. to ja przepraszam... to ja cię zostawiłem... na tej plaży... 1451 dni temu - wyjaśnił a po moim policzku spłynęła kolejna łza. Minęło tyle lat, tak wiele rzeczy się zmieniło ale zdałam sobie sprawę, że dalej go kocham i to bolało najbardziej.
- Czekaliśmy na ciebie - mówiłam połykając własne łzy - czekaliśmy tydzień, miesiąc, dwa miesiące... nie wiedzieliśmy nawet czy jesteś na tym samym kontynencie. Znikłeś. A my latami uczyliśmy się żyć bez ciebie. Chociaż zawsze byłeś z nami z dnia na dzień szliśmy do przodu. Przepraszam, przepraszam, że przestaliśmy cię szukać, ja.. - łzy ciekły mi strumieniami a słowa zamieniły się w bełkot. Tak bardzo chciałam go przeprosić, wytłumaczyć mu, że próbowaliśmy. Nigdy nie chciałam go zostawić a jednak to zrobiłam i dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Musiałam go spotkać, żeby zrozumieć, że tak na prawdę to my zostawiliśmy jego, to my się poddaliśmy i wiedziałam, że nie będę potrafiła sobie tego wybaczyć już nigdy.
- Za każdą łzę jest jeden buziak mniej, nie płacz. - powiedział a ja zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Nie z powodu tego, że nie chciałam się z nim całować ale z tego, że wciąż to wszystko pamiętał. Jak miałam 14 lat, płakałam o wiele więcej niż teraz i żeby temu zaprzestać Tom dał mi ultimatum. Za każdą moją łzę był jeden buziak mniej, tak więc z dnia na dzień płakałam mniej a potem po prostu przestałam, chyba, że były to wyjątkowe sytuacje. No i tak zostało mi to do dzisiaj, nienawidzę płakać a zwłaszcza przy kimś i to właśnie Tom mnie tego nauczył a ja nawet nigdy mu za to nie podziękowałam. Staliśmy tak chwilę w ciszy a ja zaczynałam się uspokajać.
- Nic się nie zmieniłeś - wytknęłam mu a on pokręcił przecząco głową nie zgadzając się ze mną.
- Zmieniłem się i to bardzo, po prostu ty tak na mnie działasz. Przypominasz mi o przeszłości. Poza tym tą scenę wyobrażałem sobie miliony razy i przyszykowałem odpowiedź na każdą możliwą sytuację. - wytłumaczył mi, kiedy wreszcie się od siebie odsunęliśmy gdyż Marley już nie wytrzymywał. Mimowolnie się zaśmiałam. Zawsze potrafił mi poprawić humor. Chociaż rozumiałam go, bo ja robiłam to samo, mimo, że teraz nic już z tego nie pamiętam a bardzo bym chciała.
- Czy w twoim planie była część w której zapraszam cię do domu? - zapytałam i posłałam mu szczery uśmiech na co on szybko odwzajemnił tym samym, przez co czułam, że nogi lekko się pode mną ugięły. Co znaczyło tylko tyle, że działał na mnie tak jak kiedyś.
- Owszem rozważałem taką opcję, chociaż nie pomyślałem, że możesz być z psem - spojrzał na Marleya, kucnął i zaczął go głaskać a ja się zaśmiałam. No tak, to była jedna z opcji, którą ciężko było przewidzieć.
- No więc? - zapytałam mając cholerną nadzieję, że się zgodzi. Cały czas bałam się, że zniknie, że powie, że musi już iść lub, że po prostu się obudzę. Nie chciałam tego, nie chciałam żeby znów mnie zostawił, nie bez pożegnania, bo chociaż tyle jest nam ktoś winien po tylu latach.
- Marzyłem o tym od 4 lat Katy. - odpowiedział a z mojego serca spadł ciężar. Jak to było w ogóle możliwe, że po takim czasie, dalej w jego obecności czuję się tak swobodnie i bezpiecznie? Przecież stoję obok człowieka, którego prawie, że nie znam. Cholera ja go zapraszam do domu a mógłby się okazać psychopatą. To wszystko coraz bardziej utwierdza mnie w myśli, że nic we mnie nie umarło, ja po prostu głęboko to zakopałam.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz